Szliśmy już od kilku godzin. River opowiadał mi o Złotym Owocu i o
pułapkach, które czekają na nas, kiedy będziemy próbowali go zdobyć.
Lubiłam ryzyko, ale nie w aż tak dużym stopniu!
Przeszliśmy przez polankę i strumyk. Zaczynało zmierzchać.
Byliśmy już znużeni, ale wiedzieliśmy, że musimy dostać się tam przed
inną sforą. Przeszliśmy jeszcze kilka kilometrów, po czym padliśmy w
krzaki.
Obudziliśmy się krótko przed świtem. Poszłam do najbliższego strumyka,
aby napić się wody. Ale to, co zobaczyłam, zmroziło mi krew w żyłach.
Wrzasnęłam na cały las.
River szybko do mnie przybiegł, a ja pokazałam mu dziwnego potworka
uczepionego mojej łapy, z której cienką strużką spływała krew. River
przeraził się niemniej niż ja, ale szybko wziął stwora w zęby,
wytarmosił i wrzucił z powrotem do rzeczki.
- Potwór Kappa – wysapał. – widać ten zboczył z drogi i dopłynął aż tutaj. Te potwory wysysają krew i strzegą Owocu Mango.
Wstrząsnął mną dreszcz. Coraz mniej mi się podobało.
- Ruszajmy, zanim jakiś inny Czappa nas zaatakuje – powiedziałam.
Zdecydowaliśmy się na mały bieg na rozruszanie mięśni. Potem zwolniliśmy
do truchtu, a wreszcie zaczęliśmy iść w normalnym tempie.
Minęliśmy jaskinię, potok, polankę, jezioro…
- A gdzie to Mango będzie? – spytałam się.
- Hmm… Po przejściu tych wszystkich pułapek się dowiemy.
Rozmowa jakoś się nie kleiła, więc milczeliśmy.
Weszliśmy w gęstwinę. Krzaki i krzewy rozwidlały się często tworząc pewnego rodzaju labirynt.
Nagle River krzyknął ”Padnij!”. Kiedy rzucałam się na ziemię, zobaczyłam
jeszcze setki małych igieł wystrzelonych z niezwykłego drzewa.
- Szybko! Musimy zdążyć, zanim znowu wystrzeli!
Posłuchałam go i pędem ruszyłam przez siebie. Jedna z igieł wbiła mi się
w ogon. Zaskomliłam. Gdy odbiegliśmy już na bezpieczną odległość,
wyciągnęłam ją sobie. Z Riverem było gorzej – cały jego grzbiet był w
kolcach złośliwego drzewa. Wyjęłam mu kilkanaście, resztę usunął on sam.
- Jesteśmy już blisko. – powiedział, gdy skończyliśmy. –
Najprawdopodobniej znajdujemy się w magicznym labiryncie prowadzącym do
Złotego Owocu. Jeżeli będziemy trzymać się zawsze jednej ściany – i to
dosłownie – to wtedy dotrzemy do środka labiryntu, gdzie najpewniej
będzie Mango. Cóż, zajmie to nam więcej czasu, niż gdybyśmy szli na
żywioł, ale przynajmniej będziemy mieli pewność, że się nie zgubimy.
- W porządku – kiwnęłam głową.
Przeszliśmy kilkadziesiąt metrów, aż nagle ziemia się pode mną osunęła.
- River! – krzyknęłam.
Stałam w wielkiej dziurze, basior był kilka metrów nade mną.
- I co teraz? – jęknęłam.
Wilk zamyślił się. Ja pomyślałam także.
- Mogłabyś zacząć kopać…
- Ale to zajęło by mi dość sporo czasu…
Powoli zaczynałam wpadać w panikę.
- Mam! – nagle wrzasnął River, aż ziemia zadrżała. – Jakimi władasz żywiołami?
- Cóż… Jestem Wilkiem Ciemności i Lasu, ale panuje także nad wodą…
- Hmm… Spróbuj napełnić ten dół wodą, ona cię potem uniesie i wypłyniesz!
Nie byłam przekonana. Wody nie mogłam wyczarować ot, tak. Musiałam ją
sprowadzić z najbliższego źródła, rzeki, potoku czy czegoś w tym
rodzaju. A to zajmowało trochę czasu, który nas bezlitośnie gonił. Ale
cóż, lepsze to niż nic.
- W porządku. – westchnęłam. – Warto spróbować…
Skupiłam się za wszystkich sił. Po kilkunastu minutach przyfrunęła do
nas strużka wody. Byłam wściekła, spodziewałam się choć kilkunastu
litrów, a nie naparstka! Ponownie się skupiłam, ale tym razem wściekłość
dała mi większą siłę. Po dłuższej chwili przyfrunęło do nas bardzo
dużo, dużo wody – mniej więcej tyle, co ja i River razem wzięci. Już
lepiej – pomyślałam. Dół zapełnił się w 1/4. Dobrze, jeszcze kilka razy i
powinnam wypłynąć.
Po około godzinie wreszcie przemoczona wyszłam z dołu.
- Brawo – uśmiechnął się River.
Strzepnęłam z siebie wodę.
- Taaa… Grunt że wyszłam z tego przeklętego dołu.
Byłam wykończona. Nogi się pode mną uginały, byłam głodna.
- A skąd weźmiemy jedzenie? – zapytałam.
- Chyba musimy zdać się na korzonki…
Jęknęłam po raz setny tego dnia.
- Skoro nie ma niczego innego…
***
Po skończonym jedzeniu ułożyliśmy się do snu na zeschniętych liściach.
Było już ciemno, a następny dzień nie zapowiadał się lepiej od
dzisiejszego.
***
Wstałam cała obolała. W dodatku byłam strasznie głodna. Jak już
znajdziemy to Mango, to wyczaruję takiego jelenia, że potem przez
tydzień nie będę mogła nic zjeść – pomyślałam.
Po chwili obudził się też River. Bez słowa ruszyliśmy przed siebie
ostrożnie stawiając łapy. Wędrowaliśmy tak z pół dnia, byliśmy naprawdę
wykończeni. Kilka razy uciekaliśmy przed drzewami ciskającymi igły i
potworami Kappa. Im dłużej wędrowaliśmy, tym więcej ich było, a basior
mówił, że jesteśmy już blisko. Musieliśmy przejść jeszcze przez wiele
pułapek, m.in. wielkie płomienie, które trzeba było przeskoczyć, albo
kilka metrów cierni, przez które trzeba było przejść. Ale jakimś cudem
wyszliśmy w jednym kawałku.
Pod wieczór przeszliśmy wąskim korytarzykiem labiryntu. Korytarz
robił się coraz szerszy, szerszy i szerszy. River mnie wyprzedził i
zaczął węszyć.
- Jesteśmy. – wyszeptał.
Chciałam tam w końcu dojść, ale basior mnie zatrzymał.
- Poczekaj. – powiedział.
Po chwili naszym oczom ukazała się średniej wielkości małpa. Cofnęłam
się kilka kroków do tyłu. W tym momencie małpa, dziko wrzeszcząc,
uciekła.
- Zabawę czas zacząć – warknął River.
I zanim zdążyłam cokolwiek powiedzieć, mknął już za małpą. Poszłam jego
śladem. Po kilkuset metrach zobaczyliśmy duży okrąg, jakby pokój w
kształcie koła. Na samym jego środku stał niewielki podest, a na nim
leżał Złoty Owoc. Niestety, wokół kłębiło się mnóstwo małp, które
zaczynały już nas atakować. Rzuciliśmy się do boju. Padło już
kilkanaście małp, ale wciąż pozostawało kilkadziesiąt.
Po kilkudziesięciu minutach okropnej walki, zwyciężyliśmy. Byliśmy cali
obolali, we krwi, ale szczęśliwi i dumni ze zwycięstwa. Podeszliśmy, a
raczej powłóczyliśmy się do Mango. Ostatkiem sił wyszeptałam:
- Coś do picia….
Natychmiast pojawiło się przede mną małe jeziorko słodkiego nektaru.
Wypiłam prawie wszystko, mój towarzysz także się napił. Wkrótce potem
powiedzieliśmy, że chcemy ogromnego jelenia. Po krótkiej chwili go
dostaliśmy. Syci, szczęśliwi, ale zmęczeni, zdecydowaliśmy się wracać.
Labirynt zniknął, bo służył wyłącznie do obrony Mango. Tak, że bez
przeszkód. Whisperer cieszyła się strasznie, że wróciliśmy w jednym
kawałku i to w dodatku z Owocem! Podziękowała nam szczerze i kazała
porządnie odpocząć.
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz